poniedziałek, 26 lipca 2010

Akademicki weekend

Weekend na uczelni to sprawa ciężka, tak do opisania jak i do przeżycia. Stąd też pewne opóźnienie w relacji. Weekend taki jest też ciężki do opisania z powodów rozmagnetyzowania komórek pamięci (a może ich śmierci). Ustalenie zeznań, połączenie zdjęć w miarę płynny film zajmuję trochę czasu. Ale koniec końców jakoś się udało.
A wszystko to zaczęło się od...

Czwartek, dzień odpoczynku po pracy
Jako, że odpoczynek jest kwestią kluczową dla efektywnej pracy, należy odpowiednią ilość czasu poświęcić na sen. Dlatego 11 godzina to pora w sam raz, aby rozpocząć ten jakże wyczerpujący dzień pracy.
12:30 Początek pracy.
13:30 Zrobiłem co obiecałem, po czym ewakuuję się razem z resztą pracowni.
14:00 Odzyskano zasobnik na pieniądze zwany popularnie portfelem. Nawet nikt sobie znaleźnego nie potrącił!
15:00 Ogarnięcie pokoju, przygotowywanie się do wielkiej wyprawy na wypas.
19:00 Wyprawa po obiad... zapiekanka to posiłek bardzo ekonomiczny, szczególnie przed imprezą bo skutecznie obniża koszty. Sama w sobie jest tania, a nie zalegając w żołądku nie utrudnia wchłaniania się płynów.
20:00 RP*: Empik. Spotykanie z Pawłem. Oczekiwanie na resztę ekipy, przy pierwszym kufelku.
19:30 Ekipa w komplecie, czas zmienić miejsce rozgrzewania się.
21:00 DP*: Katedra. Ciechany miodowe, wiśnie w piwie. Rozmowy filozoficzne, metafizyczne i metapolityczne.
23:30 Czas odsiać imprezowiczów od pracusiów. Połowa idzie do domu, Paweł i ja uderzamy na knajpy.
23:45 DP: McDonalds Floriańska. Wyrywamy laskę... oj właśnie wyrwaliśmy ekipę pracusiów. Ależ ten Kraków mały, a potrzeby ludzi takie podobne. Posiłek regeneracyjny i lecimy w objazd. Rzut okiem na JazzRock... jest ok, ale ciasnawo. W Społem jest lepiej. Kilka całkiem fajnych eL-ek. Paweł dział... ja w sumie dumam. Chyba odnalazłem znajomą-nieznajomą. Paweł jak zawsze działa nadpobudliwie. Tak to ona! Ja to wiem, ale Paweł i tak musiał sobie pogadać.

Piątek, dzień przygotowywania się do weekendu
02:30 Knajpa się wyludniła, czas na zmianę otoczenia. Uderzamy na JazzRock - tu impreza trwa w najlepsze. Bardziej moje klimaty. Próba wypasu... spalam się w atmosferze. Odnajduję swoją znajomą-nieznajomą ze Społem. Podejście, otwarcie, neg i powrót na salę :)
Na sali pojawia się znajoma-nieznajoma i zabawa trwa w zasadzie do końca imprezy.
05:00 Czas przegrać zakład po raz drugi. wyprawa na afterparty...
07:00 To już trzecia knajpa, z której nas wywalają. Zostaje nam już tylko podziwianie zabytków, ze szczególnym uwzględnieniem zdobień na drzwiach. Zwiedzanie plaży z odrobiną sportów zapaśniczych. Trochę piasku mi zostało na tak zwaną pamiątkę :)
09:00 W zasadzie można by iść do pracy, ale w sumie po co? Jeszcze by się tam coś do roboty znalazło i nie daj Boże na tak zwane "już". Zamiast tego można się okompać, poleżeć, podrzemać, poprzytulać, obejrzeć film, a o mały figiel nawet zdjąć firanki. "I niech kolega wstanie bo tu dziewczyny przychodzą oglądać mieszkanie i widzą jak tu tak leżycie" :P Pozdrowienia dla nieżyciowych właścicielek mieszkań pod Wawelem :)
16:00 Trzeba iść do pracy... najlepiej nie swojej. Dzięki Szpilka za miłą imprezę, liczę na powtórkę!
Dalej to już tylko obiad i takie tam bzdury jak sen czy napromieniowywanie się od komputera.

Sobota, czyli weekend właściwy
Trzeba pozałatwiać sprawunki. O 16 odbiór przesyłki. DP odległe o 11km. 30 min i jestem... wieje jak w Kielcach, straszy deszczem. Droga powrotna to ponad godzina jazdy pod wiatr. Czuje się jakbym zrobił 11km jadąc pod niesamowicie stromą górę.
Efekt... wyprawa do Sącza poległą.
18:00 Wyprawa po jedzenie i pościel :) W końcu będę spał jak człowiek.
21:30 "Chłopaki! Napijecie się drinka?" Moka - przyczyna wszelkiego zła. Kazik - pomocnica złej Moki. Rurki z bitą śmietaną, wyprawa po flaszkę, zagryzanie bobem, gadanie o pierdołach. Czyli zaś biba.

Niedziela, początek wyprawy
02:30 Czas kłaść się spać. Kmieciowi znów włączył się szwędacz... zaowocuje to tym, że rano znów uznamy go za zaginionego. Czyli jak po każdej imprezie z jego udziałem.
04:00 Budzik... wstaję... wyłączam budzik... zasypiam...
07:00 Budzę się.. zastanawiam się jak wyłączyłem budzik, dlaczego jest 7 rano! I co ja jeszcze robię w Krakowie? Pakowanie się na speedzie, wałowanie wałówki i "Dalej, dalej nogi Gadgeta!".
12:00 Nowy Sącz ... pogoda na kajaki jak wymarzona... przestało padać, zaczęło lać.
14:00 Stary Sącz i początek imprezy. Leje jak cholera. Wycieczki zarzucone. W zamian za to przygotowanie do imprezy.
20:00 Zaczynamy zawody w podnoszeniu ciężarów. Najpierw powoli, jak Sm0k ociężale. Potem dynamika ćwiczeń się zwiększa. Więcej zawodników i więcej ciężarów. Dojeżdżają wędlinki, ogóreczki.

Poniedziałek, dzień powrotu do pracy
03:30 Inspektorzy kładą się aby rano wstać i dalej kontrolować.
11:30 Śniadanie i idę zobaczyć jak wygląda praca.
Muszę stwierdzić, że żadnej pracy się nie boję... mogę nawet koło ich pracy siedzieć :)
Jutro będzie trzeba wracać. Może nawet coś porobić na uczelni... ale kto wie co przyniesie dzień, a może i noc.
Tak więc pozdrawiam ze Starego Sącza!

PS. RP - rendez-vous point - punkt spotkania.
PS2. DP - destination point - punk docelowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz