Poniedziałek to dobry czas na rozpoczynanie projektów. Co prawda w poniedziałki najlepiej myśli się nad nimi (co nie zawsze idzie gładko po weekendowych szaleństwach), aby następnie we wtorek pomysły te zweryfikować, poddać krytyce otoczenia w środę, zastanowić nad szansą rozpoczęcia projektu w trwającym tygodniu w czwartek, aby na koniec w piątek stwierdzić, że najlepiej projekt wprowadzić w życie w następny poniedziałek, po tym jak zostanie gruntownie przeanalizowany w weekend. A w weekend, jak każdy wie praca wre...ście idzie w odstawkę.
No ale ten projekt jest inny, ponieważ jest nieprzemyślany, można by rzec spontaniczny, wynikający z natłoku pracy, a co za tym idzie musiał zostać wprowadzony w życie natychmiast. Innymi słowy szlak mnie trafiła jak moja myśl według pewnego znanego portalu społecznościowego nie może być dłuższa niż 420 znaków (wynika z tego, że za dużo myślę, co zapewne jest wynikiem natłoku pracy lub średnia myśl ludzkości jest krótsza od mojej). Takiego stanu rzeczy pracownik intelektualny za jakiego się uważam nie mógł tolerować. Należało coś z tym faktem zrobić.
I tak powstał ów blog... może kiedyś powstanie osobna strona z przeznaczeniem dla moich wypocin, ale póki co jestem zajęty ciężką pracą :]
Pytacie pewnie cóż takiego na owym blogu być może... jakież to istotne treści autor w mej skromnej osobie chce przekazać światu. Otóż nie będzie tu nic... poza sprawozdaniem z tego, jakie jest "ciężkie" życie człowieka, który ma ambitny plan zamienić 6 liter i jedna kropkę na liter 5 z kropką, aby było krócej.
No i słowo stało się bitami te bajtami, a te zaś kilobajtami, które zapakowane w szczelne pakiety poszybowały w bezmiar sieci, aby zamieszkać między nami.
Dzień pierwszy ciężkiej pracy opisania. (19 lipca ad 2010)
11:00 Czas najwyższy pojawić się w pracy, rozpakować się i stwierdzić, że gryzoń komputerowy znów wagaruje, przez co praca na laptopie będzie jeszcze cięższa. Widocznie przywykł, że pan w rozjazdach i ukrył się gdzieś dziadyga.
Wyprawa do pracowni, a w niej 2h rozmowy z dziewczynami jak minęły nasze urlopy i ewentualnych planach na to kiedy oddać sprawozdanie z projektu.
Narada kończy się stwierdzeniem, że skoro Piotra nie ma to sprawozdania napisać się nie da i basta, a że termin jego "złożenia" minął 19 dni temu to trudno. Pewne sprawy muszą iść do przodu własnym tempem.
13:00, siadam do komputera wydrukować kilkadziesiąt kartek książki, żeby było co robić w domu... stwierdzam brak internetu. Krótkie śledztwo wykazuje brak prądu w sali 118, a co za tym idzie brak zasilania switcha. Usterka zgłoszona, można pracować dalej.
W między czasie powstawanie tego bloga wpadł pan Janek z plikiem ofert, które przyszły na przetarg związany z komputerami. Niby mam je przeglądnąć i jutro omówimy, która jest the best. Niech sobie trochę poleżą i nabiorą mocy prawnej.
14:00 Problem prądu rozwiązany. Przyszli panowie i wymienili bezpiecznik. Jednak są ludzie, którzy muszą pracować ciężej :)
15:00 Kończę pisanie pierwszej notki na bloga. Chyba będzie trzeba się powoli zbierać do domu. Tylko jeszcze trochę kaski trzeba pożyczyć od dziewczyn bo portfel pojechał na wczasy beze mnie (właściwie afterparty po wyprawie na mazury). Powiedział, że wróci jutro. Pewnie tak zrobi, i pewnie spłuka się po drodze :)
No nic, trzeba opublikować posta i iść do domu na obiad, no bo w końcu obowiązki czekają.
BTW. Sylwia stwierdziła, że chętnie się wybierze na kajaki, więc wiesz Smoku, piekiełko można powtórzyć :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz