piątek, 20 sierpnia 2010

Dziś nie o pracy

Taki coś popełniłem w drodze do Krakowa.
Na pewien konkurs. Jak ktoś chętny iść (jak wygram) na NIEZNISZCZALNYCH to pisać.


Eliksir

Fandir pochylił się nad kociołkiem. Ostry zapach, gotującej się nim brązowej breji, zakuł w nozdrza, a z oczu popłynęły mu łzy. Wywar był już prawie gotowy. Blisko tydzień starań, nie wspominając karkołomnych przygotowań, miał w końcu zostać wynagrodzony. Legendarny przepis, który udało się Fandirowi wydobyć z prastarej świątyni nareszcie będzie mógł zostać sprawdzony. Pozostało dodać ostatni składnik – pokrojoną w kostkę wątrobę gryfa.
Wielodniowe ważenie wywaru musiało być przeprowadzane ściśle według receptury. Gotowanie ekstraktu rozpoczynać należało dopiero po zachodzie słońca, natomiast przed jego wzejściem kociołek musiał być chowany głęboko do jaskini, tak aby najmniejszy refleks słonecznego światła nie padł na jego zawartość. Spowodowało by to natychmiastową utratę własności eliksiru. Zapewne z uwagi na dodatek kwiatu paproci, który nie dość, że kwitł tylko w ciągu jednej nocy w roku, to wystawiony na działanie słońca wydzielał gorzki sok.
Kwiat paproci i wątroba gryfa były jednak najłatwiejszymi do zdobycia składnikami. Pomimo, że do zdobycia kwiatu, Fandir musiał zakradać się do Irishjańskiego Rezerwatu Druidów, pilnie strzeżonego przez mityczne gryfy.
Zresztą fakt, że strażnikami parku były gryfy zdecydowanie ułatwił pozyskanie ich wątroby, będącej kluczowym składnikiem.
Celny strzał z kuszy Fandira położył bestie na miejscu, nie pozwalając jej wydać nawet pisku. Nie przeszkodziło to gryfowi spowodować nie lada hałasu, gdy podczas upadku swoim cielskiem powaliła dwa średniej wielkości drzewa. Całe szczęście nie zwróciło to uwagi żadnego z druidów, którzy odgłos łamiących się konarów zapewne zrzucili na karb okresu godowego drzewców, które wbrew obiegowej opinii wcale nie są wiatropylne.
Przy okazji, z ciała gryfa, udało się pozyskać Fandirowi kilka poszukiwanych na magicznym czarnym rynku składników. Serce - wchodzące w skład popularnego wśród berserkerów eliksiru odwagi czy pióra do mikstury lotu. Młody mag zdobył się również na odwagę i odciął pewną część ciała gryfa, wchodzącą w skład eliksiru, kupowanego chętnie przez niewiasty, których mężowie nie byli tak hojnie obdarzeni jak legendarna stwory.
Pozostałych składników wywaru, takich jak cztery cebulki hellandreskie, larwy czerwi leśnych, pająki prowensolskie, zioło bazylijskie czy mrówki kolenderskie, Fandir poszukiwał latami.
Teraz po wszystkich karkołomnych wyprawach, dniach poświęconych doglądaniu egzotycznych zwierząt i owadów, wywar zapewniający NIEZNISZCZALNOŚĆ miał być gotowy.
Wątróbka duszona przez dwanaście kwadransów na małym ogniu była już miękka. Z kociołka unosił się miły zapach pająków, mrówek i ziół. Nadszedł czas, aby wypróbować magicznej substancji.
Zapewne tak by się stało gdyby do jaskini nie wkroczył czcigodny Gromnir.
- Od tygodnia cię szukam nicponiu!
Zagrzmiał arcymag, gdy tylko zauważył swojego ucznia gmerającego chochlą w naczyniu.
- Księgi czekają na ułożenie, mikstury na opisanie a ty tu… - mistrza spojrzał na kociołek – … ty tu sobie kolacje gotujesz?
Gromir podszedł do ogniska i nie bacząc na protesty Fandira wyrwał mu z ręki chochlę. Zaczerpnął odrobinę wywaru, powąchał, podmuchał, po czym skosztował z nabożnym skupieniem.
- No proszę! – Fandir pobladł, w oczekiwaniu na reprymendę mistrza – Pierwszej jakości potrawka z wątróbki gryfa! Nie wiedziałem, że jesteś obdarzony takim talentem kulinarnym.
To zbiło młodego maga z tropu. Gdzie nagana? Gdzie awantura o ważenie potężnych mikstur bez wiedzy swego mentora?
- Jednak powinieneś wiedzieć, że gryfy są pod ochroną. Jakby się ktoś dowiedział… - powiedział Gromir udając się w kierunku wyjścia – Jak zjesz przyjdź do wieży. Robota na ciebie czeka!
Mistrz podpierając się magiczną laską wolnym krokiem skierował się do swej rezydencji.
- Pomyśleć tylko – wymruczał pod nosem – gdyby to była wątroba mantikory, wyszedł by mu pierwszej klasy eliksir niezniszczalności. Może jeszcze coś z niego będzie, za te pięć czy dziesięć dekad. Kto wie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz